literature

[BT] Najdalej. Valandil Oronar.

Deviation Actions

JAS39's avatar
By
Published:
487 Views

Literature Text

    Posiłek, jaki Valandil przygotował dla swego gościa nie był przesadnie wyszukany, choć w żadnym wypadku nie można by nazwać go prostym. Składały się nań różnego rodzaju przekąski: pokrajane w plastry lub ćwiartki owoce, pieczona ryba, której mięso pokrojono w wąskie pasy, zielone oliwki marynowane w słonej zalewie i wienidonaelski wędzony ser. Dopełnieniem było czerwone wino z winnic Nim-Ren.
    Sam mag zazwyczaj pijał wino ze zwykłego cynowego kubka, na tę okazję postawił wszakże na stole kielichy o szklanych czaszach osadzonych w srebrnej oprawie. Jak przystało, naczynie gościa napełnił ciemnorubinowym napitkiem wpierw i osobiście. Nie sięgnął jednak do żadnego z półmisków. Wprawdzie, jak nakazywał obyczaj, do niego należało usłużyć zaproszonej kobiecie, jednak to ona powinna dać do tego sygnał.
    - Dziękuję Ci, Pani, że zechciałaś przyjąć me zaproszenie – rzekł, składając płytki ukłon.
    Odpowiedzią było  lekkie skinienie głowy. Valandil, mając w pamięci to, że pani Flawia zwykle traktowała go z pewnym chłodem, choć jednocześnie bardzo uprzejmie, nie wziął tego do siebie. Ba, niewielką miał przecież nadzieję, że w ogóle przyjmie ona jego zaproszenie. Przez chwilę mówił jeszcze o sprawach, które nie miały większego związku z tym, co naprawdę chciał kobiecie wyjawić. Zapytał o panią Res, a także jak sprawuje się Andezyt, którego jakiś czas temu ofiarował swemu gościowi. Odpowiedzi pani Flawii były niezbyt długie, acz wyczerpujące i uprzejme. Wprawdzie wciąż wyczuwał w nich dystans, jakim najemniczka próbowała się odgrodzić, nie usłyszał jednak ani jednej nuty zniecierpliwienia czy niechęci, czego się bardzo obawiał. Wreszcie zdecydował się przejść do sedna sprawy.
    - Widziałem, pani, jak spojrzałaś na mnie, gdym Ci wyjawił moje pierwotne miano – zaczął.
Nie było mu łatwo o tym mówić. Nie powiedział o tym nawet Edwardiusowi, choć za przyjaciela go uważał.  Uznał, że właśnie pani Flawia winna znać całą prawdę, nie chcąc, by miała błędne o nim mniemanie.
    - Prawdą, jest, żem je zmienił. Wiem, co mogłaś, pani, o mnie wówczas pomyśleć. Lecz przyczyna tego była… - urwał na chwilę, szukając właściwych słów.
    - Ludy żyjące w Sheirien kultywują pewien starodawny zwyczaj – zaczął ponownie, lecz w inny sposób.  – Gdy ktoś uzna, że jakieś zdarzenia mocno nań wpłynęły, tak, że ktoś ów wie, iż się wskutek nich zmienił, przyjmuje wówczas nowe miano, by to podkreślić. Tak samo i ja postąpiłem.
    To, co dostrzegł w oczach Flawii to podejrzliwość, czy zaciekawienie? Prawdopodobnie jedno i drugie. Kobieta sięgnęła też w stronę półmiska, na którym ułożył cząstki owoców. Valandil poderwał się ze swego miejsca, by jej usłużyć. Gdy dała mu znak, że już wystarczy, usiadł i podjął opowieść:
    - Z pewnością znasz, pani, ze swych wędrówek po szlakach kupieckich taki obrazek: duży zajazd, stający samotnie przy trakcie. Ten, o którym myślę, znajdował się – i do dziś stoi jeszcze – na wschodzie Tirichen. Zwą takie „konakami”. A choć od pustyni Al-Uruk dzieliło go jeszcze wiele mil, okolica nie należała do żyznych i niewiele odróżniało ją od półpustyni.
*    *    *
    Główny budynek konaku noszącego nazwę Timak był duży, o dwóch kondygnacjach. Przykrywał go płaski, lekko tylko nachylony dach, jak zwykle bywa w okolicach, w których deszcz pada rzadko i skąpy, zaś śnieg znany jest głównie z opowieści podróżnych. Do jego zachodniej szczytowej ściany przylegało parterowe skrzydło mieszczące kuchnię i kwatery służby. Otaczały go stajnie, zadaszenie dla wozów, które miało chronić ładunek przez zbytnim nagrzaniem od palącego słońca; dwie szopy, oraz warsztaty kowala i stelmacha. Całość, łącznie z placem, otaczał gruby mur wzniesiony z suszonych na słońcu cegieł, oblepiony gliną i, jak sam zajazd, pobielony. Osadzono w nim masywną bramę obitą miedzianą blachą. Była to konieczność, okolice bowiem były trapione częstymi najazdami przez żyjące na skraju pustyni plemiona koczowników, żyjące jednie z hodowli wielbłądów  i kóz (których mięso i mleko było cenione we wschodnim Tirichen), zbójectwa oraz czasami – handlu pozyskiwaną na dalekiej pustyni solą.
*    *    *
    - Mój ojciec był kowalem, matka zaś przygotowywała izby dla gości zajazdu – dodał Valandil. Tam właśnie przyszedłem na świat. Z pewnością znasz, pani, obyczaje panujące na tamtych ziemiach. Kto jest kim w takim konaku, prawda? Gdzie jeno właściciel, konakdżi, i jego rodzina są ludźmi wolnymi.
    Flawia odłożyła widelczyk na talerz, zrozumiawszy, o czym mag mówi.
    - Twoi, panie, rodzice byli…
    - … niewolnikami – dokończył Valandil. – A więc i ja także. Lecz gdy w Wienidonael nawet niewolni mają prawa, choć niewielkie, w Tirichen nic ich nie chroni. Wienidonaelski niewolnik może nawet zarabiać pieniądze i gdy uzbiera ich dość, wykupić się nawet. W Tirichen niewolny nie ma nic, nawet nadziei. Kto stanie się niewolnikiem, umrze nim. I mnie czekałby taki los. Lecz, gdym miał lat dwanaście, na popas w Timak stanął wracający z wyprawy na pustynię mag z Eininer-La. A dokładniej z Erein. Poznałaś go, pani.
    - Mistrz Eldan.
    - Tak, pani, właśnie on. Daruj mi, pani, że pominę powody, dla których przedsięwziął tak daleką podróż, lecz wydłużyłoby to tę opowieść ogromnie. Droga powrotna wypadła mu właśnie tamtym szlakiem i zatrzymał się w Timaku. Gdym podał mu wieczerzę, spojrzał na mnie tak, że mocno mnie wystraszył. Przez cały wieczór, gdym usługiwał innym gościom, obserwował mnie. I następnego dnia także starał się mieć mnie na oku. Kiedy zaś wyruszał w dalszą drogę, zabierając się z karawaną kupiecką zmierzającą do Uther Cradoc, konakdżi oznajmił, że ja także muszę opuścić konak, gdyż ten czcigodny pan mnie odkupił i teraz należę do niego.
    Ponownie napełnił kielich pani Flawii i wrócił do opowieści:
    - Zamiana jednego pana na innego… niewolnik nie ma wyboru i wie, że może się rzecz taka wydarzyć. Natomiast podróż, o, to było coś niesamowitego dla dwunastoletniego chłopca, który od konaku oddalał się co najwyżej na trzy mile, gdy wraz z innymi niewolnikami jechał odebrać mąkę i oliwę, które jego pan w pobliskiej wsi kupował. Dopiero gdyśmy do Erein przybyli dowiedziałem się części prawdy. Żem nie został kupiony, lecz wykupiony i odtąd nie jestem już niewolnym.
    - A twoi, panie, rodzice? Nie widziałeś ich już nigdy więcej?
    - Oboje już nie żyli, pani, od lat, gdy ojciec Eldan do Timaku zawitał – odrzekł Valandil i widząc zdziwienie w oczach pani Flawii, pospieszył z wyjaśnieniem:
    - Tak go nazywam. Gdyż stał się dla mnie właśnie jak ojciec, choć nie łączą nas więzy krwi. Choć z początku obawiałem się go, zwłaszcza, gdy oznajmił, że pracować będą musiał ciężko, on zaś jest wymagającym nauczycielem. Konakdżi uznawał tylko jedną karę, obojętnie za jakie przewinienie. Chłostę. I niejedną odebrałem. Okazało się jednak, że ojciec Eldan nigdy nie sięgał po rózgę. Pracy zaś istotnie miałem w bród. Wszak anim czytać, ani pisać nie umiał wówczas, a rachować jeno trochę. Tego wszystkiego musiałem się więc dopiero nauczyć. Tak samo jak obyczaje odmienić. A to przecie podstawy były. Do mej głowy musiało trafić o wiele więcej wiedzy. O historii dziejów, historii naturalnej. A i mowa obca. I dopiero, gdym już to i owo wiedział, to i owo potrafił, gdy nasze stosunki stały się rodzinnymi – wtedy właśnie drugiej części prawdy dowiedzieć mi się przyszło. Że przed trzema laty mój nauczyciel i opiekun odkrył, że mam taki sam dar, jak on sam. Już wcześniej asystowałem mu w jego obowiązkach, ale odtąd sam miałem się uczyć używać daru magii. To właśnie wtedy zdecydowałem, ze przybiorę nowe imię. Tak, jako w Sheirien czynią. Wtedy to Tiro zmienił się w Valandila, mężnego. Valandila Oronara, a przydomek ten znaczy „kowal”. Przyjąłem go nie tyle dlatego, że mój rodzony ojciec nim był, lecz aby podkreślić, że odtąd swój los sam wykuwać będę. Już jako Valandila ojciec Eldan wysłał mnie po kilku latach na dalszą naukę do Błękitnej Wieży. A wreszcie sam scholarem zostałem. Teraz znasz, pani, całą historię. Nie przed prawem uciekam, lecz własną przeszłością.
    Zakończywszy opowieść, mag sięgnął po własny kielich. Do tej pory nawet ust w nim nie umoczył. Nie skosztował też przygotowanych przekąsek. Spojrzał na siedzącą naprzeciwko kobietę, lecz z jej spojrzenia nie potrafił w tej chwili nic wyczytać.
Valandil zdecydował się więc opowiedzieć komuś o swojej przeszłości. Ale... czy ta rozmowa miała miejsce naprawdę? A może jedynie ją sobie wyobraził? Lub to był tylko sen?
© 2017 - 2024 JAS39
Comments6
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Mary-Kate-Serafin's avatar
Historia zapowiada się ciekawie, choć czasem... dziwi język, jakim posługuje się główny bohater. 
Zastanowił mnie też jeden fragment:
"Ponownie napełnił kielich pani Flawii i wrócił do opowieści:" - czy mi umknęło, kiedy zrobił to po raz pierwszy? :) 
Ale generalnie jestem zaintrygowana. A Flawia... skądś to imię już znam...